Nasza rodzina Wehikuł czasu
Nasze okolice
Rozmaitości
|
Leszek Balcerowicz - portret doktrynera
Konformizmu uczył się już za młodu, pod "odpowiednim" wpływem ojca, dyrektora PGR-u. Już w młodości Leszek Balcerowicz dał szczególnie wymowny dowód umiejętności przystosowywania się do silniejszych, do tych, którzy dzierżyli władzę. Wstąpił do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, i to w czasie, gdy partia ta była szczególnie mocno skompromitowana - w 1969 roku. Gdy odliczymy trwający rok obowiązkowy staż kandydacki, okazuje się, że Balcerowicz zgłosił się do PZPR tuż po bezwzględnym moczarowskim stłumieniu ruchów studenckich i tzw. kampanii antysyjonistycznej oraz po interwencji w Czechosłowacji. Miał wtedy 22 lata. Trudno więc tłumaczyć niedojrzałością jego decyzję wstąpienia do partii komunistycznej, którą podejmowali wówczas tylko najgorsi karierowicze. Ciekawe, jak tłumaczy ten pomarcowy zaciąg Balcerowicza do partii Bronisław Geremek, który przez lata był jego najbliższym współpracownikiem w Unii Wolności. Początkowo przez blisko dziesięć lat Balcerowicz pracował w SGPiS pod kierownictwem Pawła Bożyka, szefa doradców ówczesnego pierwszego sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka. Sam Bożyk, później złośliwie komentując wyjątkowo doktrynerskie poczynania Balcerowicza, mówił o nim, że był to jego jeden z najbardziej odległych od praktyki gospodarczej uczniów. W latach 1978-1980 pracował w szczególnie antyreformatorskiej instytucji, za to prawdziwej szkole konformizmu - w Instytucie Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR. W latach 90. ex post uczyniono z Balcerowicza rzekomego czołowego ekonomistę, wywodzącego się spośród opozycji solidarnościowej. W rzeczywistości przed latem 1989 roku nikt go za takiego nie uważał. Jeszcze w początkach 1989 roku Balcerowicza, mającego wówczas tylko stopień doktora, nie wzięto ani do 20-osobowego składu solidarnościowego w zespole ds. gospodarki i polityki społecznej przy Okrągłym Stole, ani do wspierającego go grona ekspertów (!!!). Próżno więc szukać jego nazwiska w informatorze "Okrągły stół. Kto jest kim. 'Solidarność' - opozycja. Biogramy, wypowiedzi", Warszawa 1989. Wykonawca planu Sorosa
W rzeczywistości cały plan był pomysłem słynnego amerykańskiego lewicowego miliardera George'a Sorosa, przybyłego z Węgier do USA giełdowego spekulanta żydowskiego pochodzenia. O tym, że cały rzekomy plan Balcerowicza był w istocie dziełem Sorosa, możemy dowiedzieć się również z bardzo nieostrożnej enuncjacji W. Kuczyńskiego, wspomnianego już zausznika Mazowieckiego, ministra przekształceń własnościowych w jego rządzie. Jak wyznał Kuczyński w książce "Zwierzenia zausznika" (Warszawa 1992, s. 82-83): "Soros przyjechał z planem reformy gospodarki polskiej, zwanym planem Sorosa. To była kombinacja szokowej operacji antyinflacyjnej z restrukturyzacją naszych firm". Balcerowiczowi jako wicepremierowi nadzorującemu polską politykę gospodarczą przypadło zaś tylko zadanie firmowania tego wszystkiego i uwiarygodniania polityki służącej gospodarczym celom Zachodu. Celom tym służyła skrajnie doktrynersko realizowana polityka gospodarcza Balcerowicza, skupiająca się głównie na walce z inflacją, przy zaniedbaniu wysiłków na rzecz wzrostu gospodarczego i pobudzania polskiego eksportu. Jednym z najszkodliwszych elementów tej polityki było nastawienie na przyśpieszoną gruntowną prywatyzację polskiego przemysłu i banków, stanowiącą faktyczną wyprzedaż za bezcen. Rzecznik terapii szokowej
Nader szybko miało się okazać, że realizowana przez Balcerowicza terapia szokowa doprowadziła do wielkiego pasma cierpień i wyrzeczeń przeważającej części społeczeństwa, z korzyścią dla gromady cwaniaków polskich i zagranicznych. Pisał o tym jednoznacznie bardzo ostry amerykański krytyk terapii szokowej, noblista z dziedziny ekonomii, prof. J. Stiglitz. Dzięki skokowym podwyżkom cen państwo zagrabiło wieloletnie oszczędności obywateli. Straciły ogromną część wartości zbierane przez wiele lat wkłady na mieszkania. Państwo zgarnęło przeważną część oszczędności dolarowych, szacowanych na koniec 1988 r. na 7-15 miliardów dolarów amerykańskich (por. S. Dąbrowski, Logika postkomunistów, "Nowy Świat", 13 stycznia 1993 r.). Przypomnijmy zapomniane już dane o rozmiarach podwyżek cen w 1990 r. Według tekstu "Gazety Wyborczej" z 29 stycznia 1991 r., opartego na danych GUS, średnie ceny w 1990 r. były sześcio-, siedmiokrotnie wyższe niż w 1989 roku. Przy tym chleb średnio podrożał 13 razy, makaron - 22 razy, ceny mebli, naczyń kuchennych, lodówek wzrosły 8-10 razy. Ceny podstawowych artykułów w wielu przypadkach stały się wyższe niż w krajach EWG. W tym samym czasie miesięczne wynagrodzenie mieszkańca Polski odpowiadało 2-3-dniowym zarobkom Francuzów lub Niemców. Jak wielkie rozmiary przybrało skokowe zubożenie polskiego społeczeństwa w
efekcie balcerowiczowskiej terapii szokowej, doskonale dokumentowała podstawowa
wręcz książka o polityce społecznej wydana w 1995 r. pod redakcją prof. Juliana
Auleytnera. Według niej, w samym tylko 1990 r. przeciętne płace spadły o 24
proc., realna wartość przeciętnej emerytury i renty - o 19 proc., a dochody
netto z rolnictwa na 1 pracującego - o 63 proc. Rolników szczególnie dotknęło
otwarcie przez Balcerowicza granic na produkty rolne z zagranicy, w dużej mierze
dotowane przez rządy zachodnie i sprowadzane do Polski po dumpingowych cenach. Naród zbyt łatwo zawierzył ówczesnemu kierownictwu Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, które twierdziło, że plan Balcerowicza to jedyny skuteczny program naprawy gospodarczej, niemający rzekomo żadnej alternatywy. Tak uzyskano przyzwolenie społeczne dla drastycznego planu gospodarczego, którego władzom PRL w żadnym razie nie udałoby się zrealizować ze względu na opór Narodu. Jak szczerze wyznawał na łamach "Prawa i Życia" 10 marca 1990 r. były minister handlu wewnętrznego w rządzie M. Rakowskiego, Marcin Nurowski, "realizacja takiego programu gospodarczego w naszym wykonaniu doprowadziłaby do gigantycznej awantury w kraju". Skorzystała stara nomenklatura
Profesor Łukasz Czuma tak pisał o mechanizmie tych manipulacji w I tomie "Encyklopedii Białych Plam": "(...) jeśli ktoś z zagranicy wymienił 1 mln dolarów na złotówki, które następnie włożył na wysoki procent - np. na 150 proc. rocznie - do banku w Polsce, to przy stałym kursie wymiennym dolara do złotówki zyskiwał w ciągu roku 1,5 mln i mógł wywieźć z Polski 2,5 mln dolarów (...) nieprecyzyjne prawodawstwo, uchwalone przez Sejm 'kontraktowy', pozwoliło na takie operacje na podstawie działania m.in. tzw. oscylatora". Ocenia się, że z ówczesnej Polski wyparowały w owym czasie miliardy dolarów. Balcerowicza obciąża fakt, że nie zastopowano na czas różnych tego typu manipulacji. Fachowcy z "Czerwonej oberży"
Zdecydowana większość tych marksistowskich "fachowców" skupionych wokół Balcerowicza wywodziła się ze Szkoły Głównej Planowania i Statystyki, która przez lata była potocznie nazywana wielce zasłużonym mianem "Czerwonej oberży". Była bowiem jako uczelnia prawdziwą "czerwoną kuźnią kadr", jak wspomniał Adam Glapiński w książce "Lewy czerwcowy". Nieprzypadkowo tak świetny obserwator anomalii życia gospodarczego jak Stefan Kisielewski (Kisiel) ostro wytykał na jesieni 1990 r. Balcerowiczowi, jako jeden z największych jego błędów, skrajną tolerancję wobec starej komunistycznej nomenklatury. W wypowiedzi z 20 września 1990 r. Kisiel stwierdził: "(...) sądziłem, że nasza reforma zacznie się od usunięcia tej właśnie nomenklatury: ludzi, którzy na drodze do kapitalizmu mogą być jedynie zawalidrogami. (...) Balcerowicz mógł te osoby usunąć metodą rewolucyjną, zaraz w styczniu, za jednym zamachem-dekretem. Tymczasem nie uczynił tego i nomenklatura nadal istnieje" (cyt. za: "Testament Kisiela", Poznań 1992, s. 53). Kisiel nie docenił podstawowej przyczyny utrzymania ludzi z "Czerwonej oberży" na kluczowych stanowiskach wokół Balcerowicza. Ten teoretyk, niemający zielonego pojęcia o praktyce funkcjonowania gospodarki, był wprost niewolniczo uzależniony od swych PZPR-owskich pomagierów. Byli oni wielce usłużni wobec Balcerowicza, ale nie bezinteresownie. Zajmując kierownicze stanowiska, wykorzystywali dostęp do najtajniejszych informacji gospodarczych w celu przyśpieszonego tworzenia fortun dla siebie i "kolesiów" w ówczesnych "przełomowych" czasach. Jeszcze w maju 1995 r. Lech Kaczyński jako szef NIK tak mówił o różnych przejawach zdominowania węzłowych punktów gospodarki przez ludzi starej partyjnej nomenklatury: "Banki i Ministerstwo Finansów - gdzie do dziś w lwiej części kierownicze stanowiska zajmują ludzie dawnego systemu, na przykład prezes Pekao SA Marian Kanton i jego zastępca Janusz Czarzasty, Bogusław Kott - prezes Big Banku, Krzysztof Szwarc - prezes Banku Rozwoju Eksportu, czy też Andrzej Wróblewski - przewodniczący Rady Nadzorczej Banku Śląskiego, minister finansów w rządzie Mieczysława Rakowskiego. To tylko niektóre przykłady. To wszystko - jeśli można tak powiedzieć - 'zawodnicy z jednej drużyny'. Tych ludzi nigdy nie wymieniono, mimo że od 1989 roku minęło 6 lat" (z wywiadu L. Kaczyńskiego dla "Gazety Wyborczej" z 29 maja 1995 r.). Balcerowicza obciąża fakt, że w czasie swego panowania nad resortem finansów wyraźnie nie zrobił niczego, aby wymienić różnych PZPR-owskich prominentów na młodych zdolnych fachowców spoza układów. Ani przez chwilę nie pomyślano też o wykorzystaniu w celu reformowania polskich finansów licznych wybitnych polonijnych fachowców od gospodarki i bankowości. Serwilizm wobec Zachodu Związki Balcerowicza z komunistami były gorąco wspierane przez najbardziej wpływowe zachodnie kręgi gospodarcze. Nader wymowne pod tym względem było zachowanie amerykańskiego protektora Balcerowicza - Jeffreya Sachsa. W wywiadzie dla komunistycznej "Polityki" z 6 stycznia 1990 r. Sachs wystąpił z jednoznacznym gorącym poparciem dla byłego członka Biura Politycznego KC PZPR prof. Władysława Baki, wówczas prezesa Narodowego Banku Polskiego. Określił go jako prawdziwego gwaranta "twardej, prowadzonej żelazną ręką polityki kredytowej". Jak akcentował J. Sachs: "Odkąd prezesem NBP został profesor Baka, są coraz liczniejsze dowody, iż NBP staje się prawdziwym bankiem centralnym. Przedsiębiorstwa gorączkowo poszukują kredytów w bankach komercyjnych, te zwracają się do NBP, a Baka mówi - nie". Dodajmy, że w tym samym czasie "dziwnym trafem" różne zarządzane przez komunistów spółki mogły liczyć na szybkie kredyty. A do tego doszła i taka "gratka", jak wynegocjowana przez M.F. Rakowskiego "pożyczka moskiewska". Wpływowe zachodnie, a zwłaszcza amerykańskie, kręgi gospodarcze, a także MFW, gorąco popierały "dogadanie się" z czołowymi komunistami w Polsce (i na Węgrzech) w oparciu o zabezpieczenie sobie nawzajem realizacji podstawowych celów na zasadzie wzajemności. Dla przywódców komunistycznych celem tym było utrzymanie w swych krajach centralnych pozycji, zwłaszcza w życiu gospodarczym, w okresie po rozpoczęciu transformacji systemowych. Dla przedstawicieli zaś Zachodu najważniejsze w Europie Środkowej było dalsze spłacanie odpowiednio oprocentowanego zadłużenia z czasów komunistycznych. Jak zwykle dla Zachodu pieniądz (money, money...) miał dużo większe znaczenie niż względy moralno-wolnościowe. Stąd na przykład wynikało ogromne poparcie prezydenta G. Busha (ojca obecnego prezydenta USA) dla kandydatury W. Jaruzelskiego na prezydenta Polski w lipcu 1989 roku. (Bush przebywał w Polsce na tydzień przed wyborem Jaruzelskiego i skutecznie naciskał na kierownictwo OKP w sprawie uratowania jego kandydatury). Balcerowicz nieprzypadkowo stał się głównym gwarantem spłaty polskiego zadłużenia wobec Zachodu. Jeszcze w 1989 r. stanowczo stwierdził w Sejmie, że trzeba jak najszybciej spłacać komunistyczne długi, aby nie wywołać zaniepokojenia zachodnich bankierów. Rzecz w tym, że właśnie w latach 1989-1990 istniała bezpowrotnie zmarnowana przez Balcerowicza szansa całkowitego anulowania polskich długów wobec Zachodu. Pisał o tym w kwietniu 1991 r. na łamach "Ładu" Witold Gadomski, skądinąd jeden z czołowych liberałów (!) w polskim środowisku ekonomicznym (później poseł KLD, redaktor naczelny "Gazety Bankowej", a wreszcie współpracownik "Gazety Wyborczej"): "Sprzyjająca dla Polski koniunktura międzynarodowa, która pojawiła się na wiosnę 1989 roku i trwała mniej więcej przez rok, pozwalała myśleć o uregulowaniu zadłużenia naszego kraju. Potrzebna była do tego dobra wola naszych wierzycieli i organizacji międzynarodowych (Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego. (...) Polska, jak wszyscy dłużnicy, chciałaby traktować swój dług w kategoriach politycznych. Ma przy tym większe niż inne kraje ku temu powody. Przede wszystkim dług nasz został zaciągnięty przez państwo niesuwerenne - PRL, którym rządziła wąska grupa ludzi posłusznych ZSRR. Polska pierwsza pozbyła się komunistycznych rządów, przyczyniając się do rozpadu całego systemu. Daliśmy w ten sposób Zachodowi prezent, oszczędzając mu miliardy dolarów, wydawanych wcześniej na obronę przed komunistami. Argumenty te miały szanse trafić do przekonania polityków zachodnich, a musimy pamiętać, że większość naszego długu została przejęta przez rządy, prywatnym bankom jesteśmy winni niewielką część z 50 miliardów. Niestety, koniunktura szybko minęła". A koniunktura minęła głównie ze względu na całkowitą niechęć Balcerowicza do zajęcia się tą sprawą. (O zmarnowaniu szansy anulowania polskich długów piszę szerzej w książce "Zagrożenia dla Polski i polskości", Warszawa 1998, t. II, s. 26-30, powołując się m.in. na wystąpienia w tej sprawie prof. S. Kurowskiego, S. Kisielewskiego, J. Gościmskiego, S. Albinowskiego). Usłużność Balcerowicza wobec MFW i czołowych przedstawicieli amerykańskiego establishmentu przyniosła mu ogromne profity w grudniu 1990 r., po druzgocącej przegranej jego szefa T. Mazowieckiego w wyborach prezydenckich. Zaledwie w kilka dni po tej klęsce, bo już 19 grudnia 1990 r., amerykański ambasador w Warszawie Thomas W. Simmons ostentacyjnie poprosił o oficjalne spotkanie z Balcerowiczem. Miało to najwyraźniej za cel wyeksponowanie amerykańskiego poparcia dla jego osoby. Simmons, jako ambasador w Warszawie, cieszył się ogromnym poparciem prezydenta G. Busha. Zdzisław Najder odnotował w swych wspomnieniach skandaliczne wprost zalecenie prezydenta G. Busha, gdy zwracając się do polskiej delegacji w Białym Domu, przykazywał: "I słuchajcie, co nasz ambasador mówi, że macie robić". Zaczęły się mnożyć również naciski innego typu. Z błyskawiczną pomocą pospieszył Balcerowiczowi wciąż serwilistycznie wykonujący amerykańskie polecenia Jan Nowak-Jeziorański, "kurier z Waszyngtonu". Wykorzystując kompletną niewiedzę Wałęsy w sprawach gospodarczych, straszył go i innych polityków polskich, jakim to niebywałym nieszczęściem dla Polski stanie się rzekomo odejście Balcerowicza. W wywiadach udzielanych prasie Nowak posuwał się do wszelkiego rodzaju szantażów. Dosłownie robił wszystko, co tylko możliwe, by zastraszyć Polaków w kraju groźbą utraty wszelkich szans na pomoc od Zachodu w przypadku odsunięcia Balcerowicza od władzy nad polską gospodarką. Na przykład w wywiadzie dla "Życia Warszawy" z 21 grudnia 1990 r. Nowak-Jeziorański stwierdził, że: "Nie da się utrzymać pomocy z zagranicy bez utrzymania Balcerowicza". Zachodnie naciski na rzecz utrzymania dominacji Balcerowicza w polskim życiu gospodarczym miały gruntowne uzasadnienie w fakcie jego ogromnej usłużności wobec różnych zachodnich lobby finansowych. I to nie tylko amerykańskich. Na przykład członkiem Rady Ekonomicznej, tak znaczącego ciała doradczego przy prezesie Rady Ministrów, był w 1990 r. ówczesny gubernator banku centralnego Izraela Michael Brun. Człowiek ten był wtajemniczony w najgłębsze tajniki naszej gospodarki, takie jak zmiany kursu złotego do dolara - wiadomość na wagę złota dla spekulantów. W liście do Balcerowicza wysuwał on swoje sugestie w tej sprawie. Kto nie wierzy, niech zajrzy do książki Balcerowicza "800 dni". Czy za takie zjawiska, jak dopuszczenie wpływowego cudzoziemca do kluczowych polskich tajemnic finansowych, nie należało postawić Balcerowicza przed Trybunałem Stanu? Bałagan w Ministerstwie Finansów i bankowości Balcerowicz, jako wicepremier i minister finansów, był szczególnie mocno odpowiedzialny za niebywały bałagan w podlegającym mu resorcie. Jakże wymowne pod tym względem i szokujące zarazem były informacje zawarte w zamieszczonym 18 sierpnia 1991 r. w "Tygodniku Gdańskim" wywiadzie z dyrektorem Anatolem Lawiną, wysokim urzędnikiem Najwyższej Izby Kontroli. Powiedział w nim m.in.: "Najdramatyczniejsze i najbardziej niebezpieczne jest - używając języka więziennego - dojście do 'przekrętów' finansowych i to na wielką skalę. Tak jest w bankach, przedsiębiorstwach handlu zagranicznego, w Ministerstwie Współpracy z Zagranicą. A Ministerstwo Finansów? Nie znam żadnej sprawy, która by była tam rzetelnie udokumentowana i załatwiona... Ministerstwo Finansów robi wszystko, by zatuszować sprawę nadużyć i bałaganu". Kierownictwo resortu finansów z L. Balcerowiczem na czele było bezpośrednio
odpowiedzialne za fatalne zaniedbania w funkcjonowaniu systemu bankowego, który
już w 1989 r. powszechnie oceniano jako skandaliczny (por. np. wywiad z prof.
Antonim Kuklińskim dla "Życia Warszawy" z 9 grudnia 1989 r.). Co więcej, sam
wicepremier Balcerowicz dawno przyznał, że "system bankowy jest przedmiotem
uzasadnionej krytyki". Potem jednak minęły miesiące, wreszcie rok, a potem znów
kolejne miesiące bez naprawy tego fatalnego systemu, aż wreszcie doszło do afery
Art. B, która obnażyła wszystkie skutki opóźnienia reformy bankowości polskiej.
|
|