Nasza rodzina Wehikuł czasu
Nasze okolice
Rozmaitości
|
Testament Giedroycia...Droga do Kijowa nie musi prowadzić lewą stroną
Grzegorz Górny Jednym z ulubionych obiektów drwin prawicowych felietonistów jest Aleksander Kwaśniewski, pozujący na pojętnego ucznia paryskiej Kultury i wykonawcę politycznego testamentu Jerzego Giedroycia. Oczywiście, łatwo jest kpić z prezydenta, przywołując jego obraz jako młodzieńca, który podczas wieczorowych kursów marksizmu-leninizmu, w tajemnicy przed politrukami, z wypiekami na twarzy czyta trzymany pod ławką egzemplarz nielegalnego wydawnictwa z analizami Mieroszewskiego czy esejami Czapskiego. Sukcesor GiedroyciaZnacznie trudniej jest jednak przyjąć do wiadomości fakt, że w ostatnim okresie życia Giedroyc hołubił Kwaśniewskiego, zapraszał go do siebie do Maisons-Laffite, dopingował w polityce wschodniej i chwalił za ożywienie kontaktów z Kijowem. Pod patronatem obu panów powstało kilka cennych inicjatyw, między innymi bardzo ciekawy film dokumentalny o Semenie Petlurze i sojuszu polsko-ukraińskim w 1920 roku.
Pewne światło na meandry ideowych wyborów redaktora Kultury rzucają słowa, jakie skierował swego czasu do Andrzeja Bobkowskiego: "Będąc realistą, trzymam się maksymy Piłsudskiego: jak nie ma marmuru, to z g... trzeba lepić monumenty. Jeśli to nie smakuje, to można odejść od polskości: innej drogi nie ma". Giedroyć postawił na Kwaśniewskiego, ponieważ ten ostatni: po pierwsze - wyraził żywe zainteresowanie kwestiami ukraińskimi, po drugie - zaoferował pewne instrumenty do uprawiania polityki wschodniej. I rzeczywiście - były takie spotkania przywódców Europy Zachodniej i Środkowej, podczas których za Ukrainą odzywał się tylko jeden głos - Aleksandra Kwaśniewskiego. Aktywność prezydenta wyraźnie kontrastuje z biernością polskiej prawicy. Ta ostatnia wykazuje bowiem brak poważnego zainteresowania polityką zagraniczną, a zwłaszcza kierunkiem wschodnim. Nie ma w jej programie choćby zarysu samodzielnych celów politycznych wobec Ukrainy. Niektórych publicystów postkomunistycznych przywiodło to nawet do twierdzenia, że w historii Polski wszelkie przyjazne Ukrainie inicjatywy wychodziły zawsze ze strony lewicowej, podczas gdy na prawicy dominowała wrogość wobec aspiracji ukraińskich. Owo twierdzenie opiera się na przeciwstawieniu dwóch koncepcji geopolitycznych: Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego. Rodowód ideowy tego pierwszego był bez wątpienia socjalistyczny, podobnie jak jego ukraińskiego sojusznika - Semena Petlury. Obydwaj stali się autorami największego wspólnego projektu polityczno-militarnego Polaków i Ukraińców. O ile według Piłsudskiego każda Rosja (obojętnie, "biała" czy "czerwona") była dla Polski śmiertelnym zagrożeniem, które odsunąć mogło istnienie niepodległej Ukrainy, o tyle jeszcze w 1932 roku Dmowski pisał wprost: "Dla narodu, zwłaszcza dla narodu tak młodego, jak nasz, który musi się jeszcze wychować dla swych przeznaczeń, lepiej mieć za sąsiada państwo potężne, choćby nawet bardzo obce i bardzo wrogie, niż międzynarodowy dom publiczny (Ukrainę)". Dwa programy polityki wschodniej - federacyjny Piłsudskiego i inkorporacyjny Dmowskiego - nie wyczerpują jednak całej palety różnych stanowisk wobec sprawy ukraińskiej, także w obozie prawicowym, który nie ograniczał się bynajmniej do endecji. Przeciw Moskwie Za początek nowoczesnej polskiej myśli politycznej uznaje się okres po powstaniu styczniowym. Wówczas to zaczęła być coraz głośniej artykułowana zasada suwerenności narodowej, a nawet państwowej Ukraińców, zwanych wówczas częściej Rusinami. Zaznaczyć wypada, że już wcześniej, bo w pierwszej połowie XIX wieku, rozwinęła się refleksja na temat przyczyn rozbiorów Rzeczypospolitej, a jeden z głównych powodów upadku państwa widziano w nierozwiązanej sprawie ukraińskiej (kozackiej). Dlatego też Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki czy Michał Czajkowski mieli nadzieję, że żywioł ukraiński stanie się obok polskiego i litewskiego trzecim równoprawnym filarem wskrzeszonej Rzeczypospolitej. Druga połowa XIX stulecia była okresem wzrostu świadomości narodowej mas ukraińskich - i polska myśl polityczna musiała się z tym liczyć. Liczyli się na przykład krakowscy konserwatyści. Ich lider, hrabia Stanisław Tarnowski, już w pierwszym numerze Przeglądu Polskiego w 1867 roku pytał: "Czy jest naszym interesem stawać na zawadzie rozwojowi narodowości ruskiej? Nie... jeżeli to plemię poczuje się dobrze i prawdziwie w swej narodowości, stanie się koniecznie wrogiem Wszech-Rosji. Zatem byłoby obowiązkiem i interesem Polaków dopomagać mu, ażeby się w tej narodowości odnaleźli". W Krakowie również - pod patronatem książąt Eugeniusza i Tadeusza Lubomirskich oraz hrabiego Franciszka Potockiego - powstał w 1901 roku Klub Słowiański, w którym jedną z głównych ról odgrywał profesor Marian Zdziechowski. Klub stawiał sobie za cel przeciwdziałanie rosyjskiemu panslawizmowi, a zamiast niego promował zbliżenie Słowian nie na gruncie dyktatu jednego mocarstwa, lecz sojuszu równoprawnych narodów, którego osią miały się stać Polska i Ukraina. Emanacją prasową owej inicjatywy był miesięcznik Świat Słowiański, redagowany przez profesora Feliksa Konecznego. Program prometejski Po I wojnie światowej zmieniła się diametralnie sytuacja polityczna w Europie. Polacy odzyskali niepodległość, Ukraińcom się to nie udało, na dodatek oba narody znalazły się ze sobą w stanie wojny (1918-19), później zaś sprawa mniejszości ukraińskiej zaczęła stanowić jeden z najbardziej nabrzmiałych problemów II RP. I znów nie tylko lewica (między innymi tacy działacze socjalistyczni, jak Tadeusz Hołówko, Bolesław Limanowski, Mieczysław Niedziałkowski czy Leon Wasilewski) miała monopol na przedstawianie pozytywnych rozwiązań sprawy ukraińskiej. W 1927 roku młody publicysta konserwatywny Adolf Bocheński na łamach Myśli Mocarstwowej przedstawił koncepcję wspólnego sojuszu polsko-ukraińskiego, wymierzonego przeciwko Sowietom. Z czasem Bocheński związał się z redagowanym przez Jerzego Giedroycia Buntem Młodych (przemianowanym później na Politykę) oraz z Biuletynem Polsko-Ukraińskim, którego naczelnym był Włodzimierz Bączkowski. To drugie pismo reprezentowało program prometejski, zakładający rozbicie imperium sowieckiego przez pobudzenie w nim tendencji odśrodkowych, a zwłaszcza narodowych separatyzmów. Priorytetowa rola w tym dziele miała przypaść Ukraińcom. Bączkowski, który obok Bocheńskiego był najwybitniejszym reprezentantem prometeizmu, postulował także zaprzestanie dyskryminacji mniejszości ukraińskiej oraz "wystąpienie państwa w roli generalnego źródła dosytu kulturalno-narodowego i materialnego wszystkich obywateli narodowości ukraińskiej w Polsce". Biuletyn Polsko-Ukraiński stawiał sobie za zadanie przyciągnięcie do tej idei środowisk narodowych, w tym młodoendeckich. Udało mu się zdobyć poparcie w takich tytułach sympatyzujących z prawicą, jak Myśl Polska, Pax, Kuźnica, Zet, Polska Chrobra, a nawet Prosto z mostu, na łamach którego o kwestiach ukraińskich pisali, między innymi, Wojciech Wasiutyński i Karol Frycz. W cieniu peerelowskiej propagandy II wojna światowa przyniosła kolejny geopolityczny zwrot. Polska i Ukraina znalazły się wspólnie pod sowiecką dominacją - pierwsza jako państwo oficjalnie niepodległe, ale w rzeczywistości zwasalizowane, druga natomiast jako sowiecka kolonia. W tym okresie lewica w Polsce prezentowała moskiewski punkt widzenia, uznając Ukrainę za część tak zwanego narodu radzieckiego. Tych zaś Ukraińców, którzy marzyli o niepodległości, propaganda peerelowska przedstawiała jako potencjalnych faszystów, co miały utrwalać w świadomości Polaków takie dzieła, jak książka Łuny w Bieszczadach czy film Ogniomistrz Kaleń. Inne podejście reprezentowało wiele środowisk obozu niepodległościowego, zarówno w kraju, jak i na emigracji. Nie godząc się na pewne przemilczenia o trudnych momentach z niedawnej przeszłości (na przykład o rzeziach Polaków na Wołyniu w 1943 roku), dążyły one do wzajemnego zbliżenia i pojednania między obu narodami. Wśród emigracyjnych środowisk warto wymienić wspomnianą już paryską Kulturę (wyróżniała się zwłaszcza publicystyka Juliusza Mieroszewskiego) czy założoną przez księdza Franciszka Blachnickiego Chrześcijańską Służbę Wyzwolenia Narodów, wśród krajowych zaś takie organizacje, jak między innymi Polskie Porozumienie Niepodległościowe, Konfederację Polski Niepodległej, Liberalno-Demokratyczną Partię "Niepodległość", "Solidarność Walczącą", Ruch Społeczno-Polityczny "Pomost" czy też redakcje czasopism: ABC, Nowa Koalicja, Obóz. Dużą rolę we wzajemnym zbliżeniu odegrał również Kościół rzymskokatolicki w Polsce, który przejął opiekę duszpasterską nad ukraińskimi wiernymi zlikwidowanego przez komunistów Kościoła greckokatolickiego. W 1987 roku w Rzymie prymas Józef Glemp i zwierzchnik grekokatolików metropolita Myrosław Lubacziwśkyj powtórzyli w imieniu swoich narodów gest biskupów polskich i niemieckich, przebaczając i prosząc o przebaczenie. Efektem panowania życzliwych Ukrainie nastrojów w obozie solidarnościowym był fakt, że Polska jako pierwszy kraj na świecie 2 grudnia 1991 roku uznała niepodległość Ukrainy. Niewykorzystany kapitał Kiedy Aleksander Kwaśniewski zaczął prowadzić aktywną politykę ukraińską, nie mógł się odwołać do tradycji swojego obozu, ponieważ ten ostatni nie miał w ogóle takich wzorców. Nic więc dziwnego, że prezydent przejął w tej sferze główne hasła obozu niepodległościowego. Słabość jego polityki polega na tym, że sam wywodząc się z partyjnej nomenklatury, znalazł sobie po ukraińskiej stronie partnerów z takich samych środowisk, głównie z otoczenia prezydenta Leonida Kuczmy. Zbliżenie między Warszawą a Kijowem dokonuje się więc na poziomie oficjalnych spotkań części elit postkomunistycznych, natomiast nie ma ono przełożenia na bardziej ożywione kontakty gospodarcze, społeczne czy kulturalne. Być może planowane powstanie wspólnego uniwersytetu w Lublinie coś w tej sprawie zmieni. Niestety, polskie formacje prawicowe nie wykazują większego zainteresowania Ukrainą. A szkoda, nadal bowiem istnieje w elitach postsolidarnościowych spory kapitał wiedzy i sympatii wobec naszego sąsiada, kapitał, który nie jest, niestety, należycie wykorzystany. Symbolizują go nazwiska tak wybitnych znawców ukraińskiej problematyki, jak między innymi Bohdan Cywiński, Jerzy Kłoczowski czy Bohdan Skaradziński. W tej chwili uruchomić ów kapitał jest łatwiej niż jeszcze kilka lat temu, ponieważ na Ukrainie pojawiła się wreszcie solidna formacja centroprawicowa, która może być wiarygodnym partnerem po drugiej stronie. Wspólnota interesów i celów łączy polską prawicę nie z Leonidem Kuczmą, który patronuje kleptokratycznym rządom oligarchów, lecz z ugrupowaniem Wiktora Juszczenki, które pragnie wyrwać kraj z postkomunistycznego marazmu. Jeżeli jednak ów nastrój désintéressement po prawej stronie sceny politycznej będzie się utrzymywał, to należy się spodziewać, że każdy, kto będzie chciał zrobić coś dobrego z Ukraińcami, prędzej czy później trafi do obozu Kwaśniewskiego. Tak jak ci, którzy powtórzyli za Giedroyciem: "innej drogi nie ma".
|
|