Wolność bez karnawału

Nie było euforii ani radosnych pochodów na ulicach. Dzięki głosom milionów ludzi, którzy zaufali Solidarności, zmienił się ustrój.

Przed 16 laty Solidarność odniosła historyczny sukces, którego efekty w znacznej mierze zmarnowali politycy.

ŁUKASZ PERZYNA

Symbolem kampanii "S" stał się kowboj z plakatu "W samo południe" oraz pomoc międzynarodowych gwiazd - z Yves'em Montandem na czele. Role kandydatów "S" przyjęli zaś Andrzej Wajda i Gustaw Holoubek: z sukcesem, bo weszli do parlamentu.

Najnowsza historia demokratycznej Polski zaczyna się od czerwca 1989 r., ale efekty wielkiego ruchu społecznego w znacznej mierze zmarnowali politycy, którzy dzięki związkowcom wspięli się do władzy. Dlatego - co charakterystyczne - nikt dziś nie proponuje, żeby zbudować pomnik czerwca 1989 r. Zresztą - prawem symbolu - dokładnie w trzy lata później, podczas "nocy teczek", politycy z obozu Solidarności stanęli do walki przeciwko sobie. Koło się zamknęło. Zaś niedawni wrogowie wolności - postkomuniści - sprawnie umieli korzystać z jej dobrodziejstw.

Złe czasy dla mundurowych

4 czerwca 1989 r. wyborcy kartami do głosowania powybijali komunistów jak muchy. Władza, pełna arogancji, zmobilizowała cały aparat i uruchomiła wielkie pieniądze na kampanię. Członek władz PZPR Zygmunt Czarzasty publicznie martwił się nawet, że jeśli jego partia osiągnie zbyt dobry wynik, to Zachód nie uwierzy, że wybory były rzeczywiście wolne i demokratyczne... Na prominentach zemściła się długoletnia izolacja od społeczeństwa: kupowali za żółtymi firankami, posyłali dzieci na studia do Moskwy, kraj oglądali przez okna służbowych limuzyn. Dlatego nawet pułkownik Stanisław Kwiatkowski (ojciec późniejszego prezesa telewizji) doradzający generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu w dziedzinie nastrojów społecznych nie był mu w stanie wytłumaczyć, że czas PZPR dobiega końca. Padła niemal w komplecie lista krajowa - ze skupionych na niej 35 prominentów weszli do sejmu tylko seksuolog Mikołaj Kozakiewicz z ZSL oraz prof. Adam Zieliński - jak twierdzili wtajemniczeni, ten drugi tylko dlatego, że był na liście krajowej ostatni, a wyborcy, zamaszyście całą listę przekreślając, niedbale nie dociągali długopisem do jego nazwiska.

Zdjęcie z Wałęsą otwiera drzwi sejmu

Liczyło się wtedy zdjęcie z Lechem Wałęsą, mniej zaś - przekonania. Prospołeczny kandydat "S" Ryszard Bugaj uzyskał do sejmu na warszawskiej Pradze-Południe 83 proc. głosów, ale liberalny Jacek Merkel w Gdańsku - 87 proc. Najlepiej poszło kandydatom "S" do sejmu z Krakowa: Mieczysław Gil uzyskał w Nowej Hucie 89 proc. głosów, zaś Jerzy Zdrada w Śródmieściu 87 proc. Do senatu ponad 80 proc. głosów zdobyli w Krakowskiem, Rzeszowskiem i Nowosądeckiem Roman Ciesielski, Józef Ślisz i Zofia Kuratowska.

Regułom wolnej gry wyborczej poddano wtedy wszystkie sto mandatów do senatu. Aż 99 z nich zdobyli kandydaci Solidarności, tylko ten setny - milioner z Pilskiego, producent wędlin Henryk Stokłosa. Do sejmu tylko 35 procent mandatów - "S" zdobyła wszystkie z nich - pochodziło z wolnych wyborów, pozostałe zarezerwowano dla PZPR i jej sojuszników: oprócz ZSL (protoplasty PSL) byli nimi zapomniane już Stronnictwo Demokratyczne i złożony z katolickich kolaborantów PAX. Taki był efekt ustaleń przy okrągłym stole, sfinalizowanych w kwietniu 1989 r.

Misternie obmyślone zabezpieczenie okazało się niewystarczające dla ekipy generała Wojciecha Jaruzelskiego. Po nieudanej próbie sformowania gabinetu przez gen. Czesława Kiszczaka, bracia Kaczyńscy - działając z upoważnienia Lecha Wałęsy - storpedowali koncepcję Adama Michnika i Bronisława Geremka zawiązania koalicji z "reformatorskim" nurtem PZPR. Po porzuceniu PZPR przez dotychczasowych sojuszników powstał pierwszy niekomunistyczny - choć słaby - rząd Tadeusza Mazowieckiego jako efekt koalicji "S" z ZSL i SD, przy czym "siłowe" resorty spraw wewnętrznych i obrony pozostawiono jeszcze na rok generałom z PZPR - Czesławowi Kiszczakowi oraz Florianowi Siwickiemu. Szły z dymem archiwa, palono teczki konfidentów, sekretarze zakładali spółki, a funkcjonariusze agencje ochroniarskie, zaś nowa władza - choć niekomunistyczna - ostentacyjnie pokazywała się na akademii w rocznicę Rewolucji Październikowej.

Pierwszym symptomem sprzeniewierzenia się wyrosłych z "S" polityków ich własnemu elektoratowi okazało się umożliwienie przez zgromadzenie narodowe wyboru Jaruzelskiego na prezydenta w lipcu 1989 r. Aby dopomóc generałowi, głosy nieważne specjalnie oddali m.in. Andrzej Stelmachowski i Andrzej Wielowieyski.

Ciemna strona mocy

Ciemna strona mocy po latach - gdy znamy już efekty wydarzeń - ujawnia się ze zdwojoną siłą. Nie było euforii: do urn poszło ledwo 62 proc. uprawnionych. Wielu nie wierzyło w zmianę lub odrzucało kontrakt okrągłostołowy, który nie objął znacznej części opozycji: KPN czy UPR. Takie ugrupowania poszły do wyborów przeciwko kandydatom "S", wszędzie sromotnie przegrywając, co dotyczyło także "bezpartyjnych autorytetów". Popularny kardiochirurg prof. Zbigniew Religa do senatu z Katowic miał 23 proc. głosów. Rywalizujący z Jackiem Kuroniem ("S") o miejsce w sejmie z warszawskiego Żoliborza chrześcijański demokrata mec. Władysław Siła-Nowicki - 21 proc., z Lublina zaś do senatu Ryszard Bender - 15 proc. Przywódca nurtu niepodległościowego Leszek Moczulski przegrał w Krakowie walkę o poselski mandat z obiecującym i pewnym siebie trzydziestolatkiem z "S" Janem Rokitą, znanym wcześniej jako organizator pacyfistycznych demonstracji ruchu Wolność i Pokój.

Coraz więcej wiadomo o podskórnym, długo nieznanym opinii publicznej nurcie wydarzeń. Ujawnione w ubiegłym roku przez prof. Antoniego Dudka archiwalne ślady rozmów, jakie Adam Michnik prowadził w Moskwie, wskazują na daleko idącą radziecką inspirację scenariusza rozmów w Magdalence i przy okrągłym stole (piszę o tym obszerniej w książce "Uwaga, idą wyborcy..."). Kluczowe dla poznania tego rozdziału historii dokumenty spoczywają jednak w rosyjskich archiwach.

Zmiana warty

Zmianie ustroju w Polsce nie towarzyszyły radosne pochody na ulicach. Zabrakło symbolu równie czytelnego, jakim dla Niemców stała się rozbiórka muru berlińskiego czy dla Czechów - tłumy na ulicach w dniach aksamitnej rewolucji. Zmęczone społeczeństwo wiele uwagi musiało poświęcić pogarszającym się warunkom życia. Rząd Mieczysława F. Rakowskiego na odchodnym urynkowił ceny żywności, by rozregulować gospodarkę następcom. Oszczędności ludzi pracy topniały. Inflacja galopowała, zaś lekarstwo na nią - plan Leszka Balcerowicza, uchwalony pakietowo przez nowy sejm w ostatnich dniach grudnia 1989 r. - okazało się niekiedy nie lepsze od samej choroby. Przeciwnicy okrągłostołowego kontraktu powiadali, że Polakom ukradziono ich rewolucję. Z kolei uczestnicy negocjacji mieli tendencję do przeceniania gabinetowych uzgodnień. Komunizmu w Polsce nie obalono przy zielonym stoliku. Historia przyznała rację socjologowi Leszkowi Nowakowi, który już w tytule wydanej w stanie wojennym w podziemiu książki przekonywał: "Liczą się tylko masy". Do zmiany ustroju przyczynili się robotnicy ze Stalowej Woli, Nowej Huty i Stoczni Gdańskiej oraz śląskich kopalń. Dwie wielkie fale strajków o legalizację Solidarności - w kwietniu i maju oraz sierpniu 1988 r. - mimo sporadycznych prób podjęcia przez władzę działań siłowych (pacyfikacja Nowej Huty przez ZOMO) wymusiły w efekcie na władzy podjęcie rozmów. Spotkanie Czesława Kiszczaka z Lechem Wałęsą - dokładnie w ósmą rocznicę porozumień gdańskich - światowa opinia publiczna potraktowała jako zapowiedź rychłego powrotu "S" do legalnego działania. Zwycięstwo Wałęsy w jesiennej debacie telewizyjnej z przewodniczącym OPZZ Alfredem Miodowiczem pokazało, że Solidarność nie tylko ma rację, ale potrafi ją publicznie udowodnić. Nawet obserwacja, że Wałęsa przez siedem lat nieobecności w państwowej telewizji bardzo się postarzał... zjednała sympatię przewodniczącemu Solidarności.

Okrągły stół był tylko etapem pomiędzy robotniczymi protestami, które zdecydowały o wyjściu "S" na powierzchnię a plebiscytem z 4 czerwca 1989 r., w którym społeczeństwo sformułowało wotum nieufności dla władzy. W obu wypadkach rozstrzygnęły masy, a nie zakulisowe gry.

"Druzgocące zwycięstwo wyborcze Solidarności i objęcie przez nią rządów stało się zaczynem zmian politycznych, które dokonują się w przeciągu tygodni i miesięcy, choć przy okrągłym stole rozpisane zostały na lata" - zauważają Jerzy Holzer i Krzysztof Leski w książce "Solidarność w podziemiu". Co więcej, "nie zapominając o radzieckiej pierestrojce i zmianie atmosfery międzynarodowej, śmiało można postawić tezę, że to polskie przemiany wiosną i latem 1989 r. stały się katalizatorem w większości krajów Europy Wschodniej" - argumentują dalej Holzer i Leski.

29 grudnia 1989 r. sejm zmienił nazwę państwa z PRL na Rzeczpospolitą Polską, usunął z konstytucji sojusz z ZSRR (zresztą w dwa lata później tego państwa już nie było) oraz kierowniczą rolę PZPR (partia zlikwidowała się jeszcze szybciej, w parę tygodni później przepoczwarzając się w Socjaldemokrację RP). Powoli konsumowano zmiany ustrojowe: kształtowała się III Rzeczpospolita. Jednak - jak zauważa Antoni Dudek: "Stworzenie demokratycznego, w pełni suwerennego państwa, wymagało ogromnego wysiłku skierowanego na zasadniczą przebudowę aparatu państwa. Tymczasem ani premier Mazowiecki, ani nikt inny w obozie Solidarności nie dysponował nawet ogólnikowym planem takiej przebudowy (...). Nie zdołano wypracować żadnego spójnego planu demontażu struktur PRL-owskich" ("Pierwsze lata III Rzeczypospolitej 1989-93"). Co gorsza - wizytówką ekipy Mazowieckiego szybko stała się polityka grubej kreski, identyfikowana z pobłażliwością wobec urzędników dawnego reżimu. Znanego z niezdecydowania premiera przezwano nawet żółwiem.

To robotnicy, a nie eksperci z pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, gdzie toczyły się okrągłostołowe pertraktacje, byli głównymi autorami i bohaterami wydarzeń. Podczas strajków okupacyjnych w wielu zakładach pracy główną siłą stali się dwudziestoletni robotnicy, dla których dziesięciomilionowa Solidarność z lat 1980-81 stanowiła mit i symbol, do którego świadomie się odwołali. Szło nowe. Zmianom towarzyszył niedosyt, ale stało się oczywiste, że po 4 czerwca 1989 r. nic w Polsce nie będzie już takie, jak przedtem.

Rozmiary czerwcowego zwycięstwa przekroczyły oczekiwania samej "S". Jednak na ówczesną zmianę warty patrzymy z perspektywy rozczarowań późniejszych piętnastu lat transformacji ustrojowej. Polacy nie mieli - jak Niemcy, Czesi czy po latach Ukraińcy - swojego karnawału wolności. Może właśnie dzięki temu twardo stoimy na ziemi - uznawani zawsze w Europie za romantyków, od kilkunastu lat podziwiani jesteśmy raczej za cierpliwość i pracowitość...

Przed szesnastu laty dokonała się również zmiana pokoleniowa. To czerwiec 1989 r. wprowadził do polskiego parlamentu Jana Rokitę i braci Kaczyńskich. Również co bardziej cyniczni postkomuniści przyznawali - jak Marek Borowski - że to "S" pomogła im odsunąć od władzy stary aparat. Życiem publicznym do dziś zawiadują beneficjenci ówczesnej zmiany warty. Ważne, by pamiętali o tym w roku 25-lecia Solidarności.

Design by: Izabela Kurkiewicz

Copyright (c) 2006 - 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone.